William Osler: Verskil tussen weergawes
Matiia (Besprekings | bydraes) k Wysigings deur 159.146.18.71 teruggerol na laaste weergawe deur 80.223.94.19 Etikette: Replaced Rollback |
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmieli |
||
Lyn 1: | Lyn 1: | ||
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. |
|||
Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: |
|||
— Nie chcę, nie wstanę! |
|||
— Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. |
|||
— Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! |
|||
— Rozkaz. |
|||
— Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... |
|||
Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. |
|||
— Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! |
|||
— Ani myślę! |
|||
Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. |
|||
— Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. |
|||
— Nie! |
|||
— Zaraportuję o tem naczelnikowi!... |
|||
— Raportuj sobie, a ja nie wstanę! |
|||
Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: |
|||
— Bierzcie go!... |
|||
Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. |
|||
Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. |
|||
— Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. |
|||
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. |
|||
Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: |
|||
— Nie chcę, nie wstanę! |
|||
— Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. |
|||
— Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! |
|||
— Rozkaz. |
|||
— Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... |
|||
Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. |
|||
— Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! |
|||
— Ani myślę! |
|||
Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. |
|||
— Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. |
|||
— Nie! |
|||
— Zaraportuję o tem naczelnikowi!... |
|||
— Raportuj sobie, a ja nie wstanę! |
|||
Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: |
|||
— Bierzcie go!... |
|||
Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. |
|||
Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. |
|||
— Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. |
|||
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. |
|||
Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: |
|||
— Nie chcę, nie wstanę! |
|||
— Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. |
|||
— Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! |
|||
— Rozkaz. |
|||
— Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... |
|||
Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. |
|||
— Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! |
|||
— Ani myślę! |
|||
Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. |
|||
— Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. |
|||
— Nie! |
|||
— Zaraportuję o tem naczelnikowi!... |
|||
— Raportuj sobie, a ja nie wstanę! |
|||
Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: |
|||
— Bierzcie go!... |
|||
Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. |
|||
Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. |
|||
— Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. |
|||
[[File:William Osler c1912.jpg|thumb|]] |
[[File:William Osler c1912.jpg|thumb|]] |
||
Wysiging soos op 02:54, 8 Julie 2020
Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano. Odtąd co noc urządzano mu tę samą historję, której powodu nie rozumiał. Gdy zasnął, wpadali, budzili go, kazali mu się ubierać i wiedli przez długie, milczące korytarze, oświetlone elektrycznością z rzędem czarnych, zamkniętych drzwi po obu bokach. Z początku robiło to na nim wielkie wrażenie, drżał z zimna i wzruszenia i nie mógł już usnąć do samego rana, pełen nieokreślonych lęków i okropnych przeczuć. Zczasem jednak przyzwyczaił się, drwił z tych przeprowadzek i do tego stopnia nawet ośmielił, iż pewnej nocy powiedział dręczycielom: — Nie chcę, nie wstanę! — Co?... Dlaczego?... Naczelnik, kapitan kazał zmienić celę. — Możecie we dnie to robić!... Przyjdźcie jutro! Poco budzić mnie po nocy?! — Rozkaz. — Co — rozkaz! Rozkaz mnie się nie tyczy: nie jestem wojskowy! W prawidłach nic nie powiedziano, że mam co noc wstawać, ubierać się, chodzić!... Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła. — Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów! — Ani myślę! Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów. — Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko. — Nie! — Zaraportuję o tem naczelnikowi!... — Raportuj sobie, a ja nie wstanę! Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy: — Bierzcie go!... Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem. Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu. — Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają mnie na spacer?... Albo poproszę o książki!... Zawsze się czegoś dowiem!... — obiecywał sobie drugiego dnia rano.
Sonder bronne
- Sonder geloof kan 'n mmens niks bereik nie; met geloof is alle dinge moontlik.